Phanthom
Czułem się jak ostatni kołek. Emocje… one wszystko niszczyły. Ciągle popadałem w nieokreślone uczucia, które targały mną jak wiatr samotnym liściem na uschniętym drzewie. Nie wiedziałem co miałem zrobić ze sobą. Jak tylko się zdenerwowałem (a nawet nie wiedziałem często czym) zaczynałem robić wszystkim na złość. Fafnir zapewne tez miał mnie dość, ta cała nauka latania była tylko po to, by była. Obiecał, ale wiedziałem, że aktualnie nie miał na to ochoty. Z resztą tak samo jak ja.
Dzisiejsza nauka szła bardzo powoli. Kazał mi machać tymi skrzydłami… niby coś prostego, a jednak nie potrafiłem utrzymać się w jednym miejscu i na zmianę przechylałem się w lewo i w prawo. Fafnir spokojnie mi tłumaczył, abym zatrzymał wzrok w jednym miejscu, machał skrzydłami równo, nie rzucał się… a jednak nie szło mi.
- Co się dzieje? Coś cię martwi? Widzę w twoich oczach, że coś nie gra – zapytał z przejęciem w głosie, kiedy po raz piąty upadłem na podłoże. Tym razem schowałem skrzydła i pozwoliłem mu pomóc sobie wstać.
- Po prostu dzisiaj mam gorszy dzień – wyjaśniłem.
- Chcesz odpocząć? – pokiwałem głową, po czym oboje wróciliśmy do mojego domu.
Starałem się nawiązać z nim rozmowę. Pytałem go o pracę, o to, co robił w ciągu dnia i pomimo tego, że odpowiadał mi na pytania, rozmowa się nie kleiła. Nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, by kontynuować dialog, co białowłosy szybko zauważył.
- Źle się czujesz? Blady jesteś – stwierdził, po czym dotknął mojego czoła ręką. Jego ciepły dotyk na chwilę ukoił moje szalone myśli.
- Nie wiem.
- Chodź do łóżka i jutro lepiej odpoczywaj. Przyśle Melody, żeby miała na ciebie oko, bo ostatnio wpadają ci do głowy głupie pomysły – pociągnął mnie w stronę pokoju.
Wziąłem szybki prysznic, zjadłem kolacje, którą dla mnie przygotował, a następnie bardzo posłusznie poszedłem do swojego łóżka. Kiedy Fafnir przyszedł sprawdzić, czy przypadkiem nie zwiałem przez okno (czułem się jak niesforne dziecko, które nie dawno przysporzyło sporo kłopotów swoim biednym rodzicom), zatrzymałem go przy sobie.
- Mam prośbę. Połóż się obok – poprosiłem. Przez chwilę milczał, miałem wrażenie, że zaraz odmówi i pójdzie spać na kanapę, ale w końcu skinął głową.
Spało mi się trochę lepiej niż poprzedniej nocy.
Następnego dnia tak jak być powinno, oboje zajęliśmy się swoją pracą. Długa lista rzeczy do wykucia, której termin zaczynał się zbliżać pomogła mi przestać myśleć o białowłosym. Skupiłem się na pracy i pomimo tego, że już w południe opadłem z sił, pracowałem dalej. W jakiś sposób za każdym razem, kiedy tylko pomyślałem o czymś, co sprawiało, że moje tętno wzrastało, a moje ciało popadało w gniew, pomimo braku sił, mogłem uderzać i kuć dalej. Czułem, że w ten sposób wyciągam z siebie wszystkie negatywne emocje i myśli, dzięki czemu czułem się o wiele spokojniejszy. Niestety kiedy do domu, tak jak zapewniał Fafnir, przyszła Melody, momentalnie ręce mi zdrętwiały od ciągłej pracy. Odłożyłem narzędzia na stół, odetchnąłem głośno i nic po sobie nie pokazując, zaprosiłem do środka i zaparzyłem herbaty.
Prowadziliśmy luźną rozmowę. Trochę o mnie, trochę o niej, a potem głownie o Fafnirze. Jak na rozmowę, która wyobrażałem w swojej głowie, ta była całkiem sympatyczna. Gdy Fafnir twierdzi, że przyśle Melody, bo jest ze mną coś nie tak, mam wrażenie, że na wejściu dostanę po głowie za moje zachowanie, ale dzisiaj dziewczyna wydawała się mieć bardzo dobry humor.
- Tak przy okazji – zmieniła temat. – Przychodzę do ciebie też z małym zleceniem – powiedziała to z szerokim uśmiechem. Wyglądała, jakby dobra energia ją rozpierała od środka. – Będę potrzebować pierścionków – skinąłem głową, twierdząc, że to całkiem normalne zlecenie. Nie lubiłem ich robić, takie małe i trzeba je mierzyć, żeby pasowały.
- Jasne, dla kogo?
- Dla mnie i dla mojego narzeczonego – powiedział z szerokim uśmiechem. Pokiwałem głową, ale przez chwilę przetwarzałem tą informacje. Moje mięśnie jeszcze drgały, ale odpocząłem na tyle, że mogłem wrócić do pracy.
W końcu do mnie dotarło. Melody wychodziła za mąż. Dopiero teraz się uśmiechnąłem i podzieliłem jej radość.
- Chyba zmęczony jesteś – stwierdziła, na co tylko się zaśmiałem i od razu pogratulowałem.
- Ostatnio wolniej myślę – dodałem.
- Wiesz, że też jesteś zaproszony?
Gdy Fafnir wrócił od razu podzieliłem się informacją, że Melody zamówiła u mnie obrączki ślubne. Chłopak również wyglądał na bardziej zadowolonego, jego humor uległ znacznej poprawie. Nie ma co ukrywać, ale mój również.
- Wiem, zamówiła u Teda u kwiaty – odparł. Gdy usłyszałem imię jego szefa dobry humor zniknął mi dosłownie na ułamek sekundy. Nie zamierzałem się denerwować przez istnienie jakiegoś kwiaciarza. – Wszyscy z Osady są zaproszeni – dodał jeszcze.
- Nie pamiętam czy kiedyś w Osadzie było jakieś wesele – po tych słowach zaprosiłem go do kuchni na kolacje. W rzeczywistości opadłem z sił jeszcze szybciej po wyjściu Mel, niż przed jej przyjściem. Nie mogąc utrzymać już dłużej ciężkich przedmiotów, zająłem się kolacją, która składała się z naleśników. Coś szybkiego i prostego, a jednak smacznego. – Byłeś kiedyś na jakimś weselu? – zapytałem, ale chłopak pokręcił głową.
- Nie jestem nawet pewien czy wiem, jak takie wesele przebiega – przyznał cicho, bardziej mówiąc do siebie.
Spojrzałem na Fafnira. Nie wiedziałem wiele o jego przeszłości, w sumie, to nie wiedziałem nic. Był chodzącą zagadką, a jednak nie przeszkadzało mi to.
- Cóż, jedną z tradycji jest to, że goście zazwyczaj przychodzą w parach – podałem mu talerz z kolacją. – Więc jeśli nie masz nic przeciwko, może pójdziemy razem? – zaproponowałem, siadając naprzeciw chłopaka ze swoją porcją naleśników.
Jak mu powiesz, że idzie z Tedem, to mu złamiesz serce
Komentarze
Prześlij komentarz