Fafnir
Po wyjściu Tom’a, zacząłem się zastanawiać, czy wrócił do domu czy znowu gdzieś zniknął. Jego wyraz twarzy był jakiś dziwny, inny niż zazwyczaj. Ted, widząc, że cały czas skaczę myślami od kwiatów do kowala i z powrotem, postanowił puścić mnie szybciej. Było mi naprawdę głupio z tego powodu, ale pracodawca zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku i możemy potraktować te parę godzin jako szkolenie.
Gdy wyszedłem na zewnątrz, zobaczyłem połamane gałęzie i popalone igły sosny na ziemi. Domyśliłem się, co to znaczy, Tom się przemienił. Pospiesznie przeszedłem na większy plac i również zmieniłem się w smoka.
Machnąłem skrzydłami i wzbiłem się w powietrze. Po wyrównaniu lotu, zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu bruneta lub jego smoczej wersji. Cały czas leciałem śladami połamanych drzew. Brak umiejętności latania w tym momencie wciąż działał na naszą korzyść przy jego temperamencie.
Ślady pozostawione przez Tom’a doprowadziły mnie do Gór Ungcy. Na jednym z pokrytych śniegiem szczytów dostrzegłem swoją zgubę. Zniżyłem lot i złapałem nieprzytomnego Osadnika do paszczy. Był zmarznięty. Zupełnie jak wtedy, gdy pokłócił się ze mną i Melody. Westchnąłem cicho i skierowałem się w stronę młyna. Wylądowałem pod nim, położyłem kowala na trawie i przemieniłem się w człowieka. Następnie zabrałem go do środka i ułożyłem na posłaniu z kocy przy ogniu.
— Co ja mam z tobą zrobić? — westchnąłem, gładząc jego policzek. Im dłużej przebywałem w Osadzie, tym gorzej działałem na Tom’a. Musiałem się wyprowadzić wcześniej. Przejąć jakiś opuszczony dom i tyle. Ale najpierw chciałem spełnić moją obietnicę i nauczyć Tom’a latać. Powinienem to zrobić wcześniej. Dlaczego tak z tym zwlekałem? Czyżbym i ja przyzwyczaił się do obecności bruneta?
Kiedy Tom otworzył oczy, pomogłem mu usiąść i przyniosłem ciepłą zupę. W milczeniu nakarmiłem go nią i ponownie opatuliłem kocami. Wciąż dręczyło mnie jedno, dlaczego się tak zachowywał? Chwilę biłem się z myślami. W końcu zabrałem głos.
— Tom, co się stało? Dlaczego wyszedłeś? I znowu te góry... Mogło ci się coś stać — podciągnąłem kolana pod brodę i oparłem na nich głowę. Nie rozumiałem tego. Nie miałem pojęcia, co się dzieje. Wiedziałem tylko, że bardzo mi smutno z tego powodu.
— Nie kontroluję przemiany, więc kiedy mi się trafiła, chciałem to wykorzystać. Nie sądziłem, że mnie przemieni z powrotem tak daleko od domu.
— To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Dlaczego wyszedłeś? Dlaczego poleciałeś tak daleko? Aż tak ci nie zależy na swoim zdrowiu i bezpieczeństwie?
— Uspokój się — Tom ściągnął brwi poddenerwowany.
— Po pierwsze, to było, jak wracałem z Osady, a po drugie, jeśli dostałbym przemiany w domu, to musiałbym wyjść, bo bym go rozwalił.
— Ty dalej nie odpowiadasz na pytanie, Tom. — odwróciłem twarz w jego stronę. Czułem się bezsilny. Zupełnie jakbym mówił do ściany.
Tom poruszył nosem zdenerwowany.
— Miałem do załatwienia parę spraw, też muszę pracować. — mruknął. Spuściłem wzrok i wstałem z podłogi. Wolnym krokiem ruszyłem na górę.
— Jutro... Jutro nauczę cię latać. — powiedziałem, na chwilę zatrzymawszy się przy schodach.
Wszedłem do sypialni i usiadłem przy oknie. Machinalnie starłem samotną łzę. Jeszcze nigdy nie czułem się tak bezsilny. I jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnąłem znaleźć się w domu.
Wstałem przed świtem i udałem się do pracy, zostawiając kowalowi krótką wiadomość, że lekcja odbędzie się wieczorem. W kwiaciarni przywdziałem sztuczny uśmiech i starałem się spisać jak najlepiej, chcąc wynagrodzić Ted’owi poprzedni dzień. Wcale nie musiał wtedy iść mi na rękę, a jednak to zrobił.
— Ten kowal... to twój chłopak? — zapytał w pewnym momencie.
— Nie jesteśmy parą. — odparłem spokojnie, chociaż nieco zaskoczony.
— Zabawne. Zachowuje się jak zaborcza dziewczyna... Więc przyjaciel?
— Sam już nie wiem. — westchnąłem, związując bukiet stokrotek. Ted przez chwilę milczał, po czym ponownie zabrał głos.
— Jesteś Samotnikiem, prawda? Po co ci praca?
— Potrzebuję materiałów na budowę domu. Wytrzymalszego niż poprzedni. Ale nie sądzę, bym został tu na długo.
— Dlaczego? Czymś cię uraziłem? Jeśli tak, bardzo cię... — powiedział szybko Ted.
— Nie chodzi o ciebie. — przerwałem mu spokojnie.
— O naszego kowala?
— Nie. Tylko o mnie. Jestem tu już długo. O wiele za długo. Muszę się na nowo usamodzielnić.
— Przecież nie musisz rezygnować z pracy. Dalej możesz tu przychodzić, zarabiać na ulepszenia w nowym domu. — zaproponował florysta. Zamyśliłem się. Może Ted miał rację?
Szef poczochrał nagle moje włosy. Uniosłem na niego wzrok zaskoczony.
— Nie łam się. Pamiętaj, że nie jesteś z tym sam. — powiedział z uśmiechem.
— Dzięki, Ted. — odparłem po chwili milczenia.
Gdy wróciłem do młyna, zawołałem kowala przed dom i kazałem mu uwolnić skrzydła. Kiedy to zrobił, poradziłem mu, by się lekko pochylił i zaczął nimi machać. Zanim zabierze się za kolejne wycieczki krajoznawcze, powinien je wzmocnić. Inaczej cały czas będzie kosił lasy.
Komentarze
Prześlij komentarz