Phanthom
Oddałem się pracy. W pełni skupiony kułem żelazo i zamieniałem je w broń. Piec huczał, woda syczała, wszędzie unosiła się para i było niewyobrażalnie gorąco. W całym warsztacie było duszno i było to coś, co lubiłem; zapach pracy. Im goręcej i duszniej, to praca bardziej wrzała. Czułem się potrzebny, miałem tą satysfakcję, że byłem najlepszym kowalem w osadzie (w sumie, to też jedynym). Dzięki pracy też nie myślałem o niczym dołującym, jak ból Melody, albo wyprowadzka Fafnira. Wszystko się zmieniło, gdy przyszedł wieczór, a chłopak jeszcze nie wrócił. W pewnym sensie nie powinienem się o niego martwić, był dorosły, odpowiadał sam za siebie, nie potrzebna mu była niańka, z drugiej wiedziałem jednak, jak bardzo był nieobeznany w życiu i najprościej w świecie bałem się, że coś mu się stanie. Oczywiście głównym powodem, dla którego wróciłem do Osady był fakt, że chciałem doręczyć zrobiony niedawno miecz, po który właściciel mógł, ale dzięki mnie nie musiał, przyjechać za cztery dni. Może dostanę jakiś dopiwek za fatygę?
Osada o tej porze nie była pusta, ludzie pilnowali się nawzajem i obserwowali to, co czyhało na zewnątrz, a wiadomo, że najgorsze koszmary wychodziły w nocy, w ciemności. Nawet mnie początkowo wzięli za zagrożenie, ale po szybkim sprostowaniu sprawy, żwawym krokiem szedłem do mojego klienta. Mężczyzna zdziwił się, nie oczekiwał mnie o tak późnej porze i na moje nieszczęście, nie miał zamiaru mi dopłacać. Z uśmiechem na twarzy wręczyłem mu broń i skierowałem się do domu Melody, mając nadzieje, że znajdę tam Fafnira. Chciałem się tylko upewnić, że wszystko grało i zaraz będzie wracał. Kto by pomyślał, że zastanę ich w pokoju, w którym szalał wampir.
(…)
- Ja też się cieszę, że jesteś – odparłem, gdy siedzieliśmy przy ścianie. Obserwowałem jak syrena karmi swojego kochanka, który z tego co pamiętam, miał być martwy. Może to jakaś wampirza sztuczka? – Tak właściwie, to jak się obudził? – zapytałem z ciekawości.
- Wystarczyła mu krew – powiedział cicho Fafnir. Pokiwałem powoli głową. Przez moment wpatrzyłem się w niewidzialny punkt na ścianie i zacząłem się zastanawiać, co bym zrobił, gdyby wampir zabił Fafnira. W tej chwili było to dla mnie nierealne, gdyby jednak do tego doszło, chyba bym zabił. Chciałbym się pozbyć dziewczyny ze złości, więc po drodze pewnie bym musiał walczyć z wampirem. Gdybym przeżył, zrezygnowałbym z zemsty na niej.
- Przepraszam jeszcze raz – z namysłu wyrwał mnie głos syreny. Spojrzałem na nią i na uspokojonego już wampira.
- Trudno już – wzruszyłem ramionami. – Dobrze, że jednak żyje – ta się uśmiechnęła i wytarła mokre od łez policzki. Wstałem w końcu z ziemi razem z Fafnirem i podszedłem do Lucana. W tej chwili związany chłopak wyglądał jak naćpany, miał przymrużone oczy i nieobecny wzrok. Melody także wstała na równe nogi i przytuliła się do Fafnira.
- Dziękuje ci – szepnęła cicho.
Położyliśmy Lucana na łóżko. Melody chciała go rozwiązać, ale zaprotestowałem dla bezpieczeństwa. Przynajmniej póki ja i Fafnir nie wyjdziemy z jej domu, nie będę się czuł bezpiecznie przy wampirze, które nie kontrolował siebie. Z drugiej strony nie było się czemu dziwić, w końcu powinien być martwy. W tej chwili zacząłem się zastanawiać, jak długo chłopak u niej leżał. Pomyśleć, że gdyby był człowiekiem, już wcześniej zacząłby się rozkładać.
- Tom – już drugi raz dzisiaj ktoś wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem na białowłosego. – Powiedziałem, że chyba znalazłem pracę – na moment mnie zamurowało.
- Tak? A gdzie?
- W kwiaciarni – pokiwałem tylko głową. Dobrze, że udało mu się coś znaleźć.
*
Następnego dnia oboje oddaliśmy się pracy. Niechętnie puściłem Fafnira o tak wczesnej porze, ale to tylko ze względu na grożące mu słońce (a nie ciekawość, z kim będzie pracował). Przez cały dzień nie ważne jak bardzo skupiałem się na kuciu metalu, gdzieś tam z tyłu głowy ciągle myślałem, jak chłopakowi podoba się w nowej pracy. Kwiaciarnia to coś dla niego, był tak samo delikatny jak rośliny. Wyobraziłem go sobie…
- Kurwa mać! – odrzuciłem na bok młot i przytuliłem do siebie bolący palec. Uderzyłem się w niego, przez co automatycznie spuchnął i zrobił się czerwony. Długo chodziłem po warsztacie klnąc na wszystko wokół, aż ból częściowo nie ustał. Wtedy poszedłem do kuchni i poszukałem zioła, które kiedyś dostałem od zielarki. Był na zbicia takie jak to, ale jak na złość nie mogłem go znaleźć. Prawdopodobnie się go pozbyłem i zapomniałem kupić nowy. Temu też przerwałem swoją pracę na dziś, szybko się ubrałem, uważając na bolący kciuk i wyszedłem. Przez złość, jaka mnie ogarnęła doszedłem do Osady szybciej, niż zazwyczaj. Skierowałem się do starszej kobiety, która jak na złość była po za domem. Zacząłem jej szukać po wiosce, aż jakiś łowczy powiedział mi, że wyszła do lasu. Tam jej nie znajdę, zna las jak mało kto, prędzej się zgubię. Pozostało mi tylko czekać. Gdy emocje trochę opadły i byłem w stanie trzeźwo myśleć, postanowiłem sprawdzić jak Fafnira ma się w nowej pracy. Zapytałem sprzedawcę gdzie znajdę kwiaciarnie i ruszyłem w tamtym kierunku. Kwiaciarnia była pusta, ale usłyszałem głosy ze szklarni. Ignorując fakt, że jako „klient” nie miałem tam prawa wchodzić, przekroczyłem próg i zobaczyłem białowłosego kucającego przy doniczce. Nieświadomie się uśmiechnąłem. Niestety po chwili obok niego kucnął jakiś mężczyzna, który popsuł mi humor. „Znowu świruje. To przez ten palec”, pomyślałem, po czym do nich podszedłem.
- Cześć Fafnir – zwróciłem na siebie ich uwagę. W moją stroną obrócił się o podobnym wzroście szatyn, mierząc mnie ostrym spojrzeniem.
- Wiesz, że nie możesz tu wchodzić?
- Wiem – wzruszyłem ramionami. – Chciałem zobaczyć jak ci idzie – zwróciłem się do smoka.
Komentarze
Prześlij komentarz