Fafnir

            Odprowadziłem Tom'a wzrokiem, wyglądając za nim przez okno. Będę za nim tęsknił, kiedy opuszczę Osadę. 

– Lubisz go, prawda? – zapytała Melody z jadalni. 

– Tak... – wymamrotałem, wpatrzony w oddalającego się kowala. Naprawdę go lubię. 

 

Gdy Tom zniknął mi z pola widzenia, wróciłem do syreny. Melody wciąż wyglądała na przygnębioną, mimo że usilnie starała się to ukryć.  

– Może wyjdziemy gdzieś? – zaproponowałem, uznając, że słońce i świeże powietrze poprawią nieco jej nastrój. 

– Gdzie? – zapytała, dłubiąc widelcem w jajecznicy. 

– Na przykład na targ. Musisz chyba uzupełnić zapasy i pewnie dokupić coś do swoich projektów. Ja przy okazji poszukam jakiejś pracy. 

– Pracy? 

– Zamierzam odbudować swój dom, więc muszę mieć pieniądze na materiały. 

– Tak, Phanthom mi o tym wspominał. 

– Mówił ci o tym? 

– Tak, że zamierzasz wybudować sobie dom. Nie wyglądał przy tym na jakoś specjalnie zadowolonego. 

– To znaczy? 

– Chyba wolałby, żebyś u niego został na stałe. – powiedziała, podnosząc na mnie wzrok. Spojrzałem na nią zdziwiony. 

– Przecież dobrze wie, że nie mogę. To zbyt niebezpieczne. 

– Niebezpieczne? Dla kogo? 

– Dla Tom'a. W końcu jestem Samotnikiem. – odparłem, kończąc tymi słowami temat. Wypchałem usta jajecznicą, żeby nie wdawać się w dalszą dyskusję i jak najszybciej wyjść między ludzi. Wciąż jednak nie mogłem zrozumieć, dlaczego Tom miałby chcieć ze mną mieszkać po tych wszystkich dziwnych i niemiłych sytuacjach, których byłem sprawcą. 

 

Po posiłku, tak jak postanowiłem, zabrałem Melody na targ. Moja rola tam jednak ograniczała się do dwóch rzeczy – pomocy przy niesieniu zakupów i pytaniu każdego napotkanego sprzedawcy o pracę. Nikt jednak nie szukał pracownika. Zrezygnowany kroczyłem więc u boku syreny, aż w końcu dotarliśmy na koniec targu, gdzie stały skrzynki z kwiatami. Nieśmiało ponowiłem pytanie, mając cichą nadzieję, że tym razem mi się uda. 

– D-Dzień dobry. Nie szuka pani może pracownika?  

– Pracownika? Sama nim jestem. – zaśmiała się szatynka o kocich uszach – Jeśli szukasz zatrudnienia, będziesz musiał pogadać z szefem. 

– Szefem? – zapytałem zaskoczony – Gdzie go znajdę? 

– Zazwyczaj spędza całe dnie w kwiaciarni. – poinformowała mnie dziewczyna – Nie mogę ci niczego obiecać, ale bardzo możliwe, że cię przyjmie. Zawsze jest co robić, a cztery ręce ledwo wystarczają. 

– Bardzo dziękuję. – odparłem, możliwe, że trochę za szybko. 

– Życzę powodzenia. – powiedziała Osadniczka z uśmiechem. 

Po rozmowie ze sprzedawczynią, wróciłem do Melody. Opowiedziałem jej wszystko, by na koniec zapytać, gdzie znajdę kwiaciarnię, o co zapomniałem zapytać szatynki. Na szczęście syrena była lepiej poinformowana ode mnie i zaproponowała, że mnie tam zaprowadzi. Wróciliśmy więc do jej domu, odstawiliśmy wszystkie zakupy i udaliśmy się do kwiaciarni. 

 

Sklep znajdował się na samym końcu alejki rozmaitych zakładów. Mimo usytuowania nieco na uboczu, rzucał się w oczy. Otoczony był żywopłotem z bukszpanu i glinianymi donicami z bonsaiami. Z jego wnętrza ulatywał słodki zapach kwiatów, których było w nim pełno. Nieśmiało wszedłem do środka. Wraz z przestąpieniem przeze mnie progu, w kwiaciarni rozbrzmiał mały dzwoneczek, trącony przez otwierane drzwi. Młody mężczyzna za ladą uniósł wzrok, zawieszając go na mnie na dłuższą chwilę i nieruchomiejąc. 

– D-Dzień dobry. Czy...Czy to pan jest właścicielem kwiaciarni? – zapytałem, podchodząc bliżej. 

– Zgadza się. W czym mogę pomóc? – szatyn wrócił do związywania bukietu z pomarańczowych tulipanów. 

– Szukam pracy i pomyślałem, że może potrzebujecie pracownika? – stanąłem naprzeciwko Osadnika o łagodnych rysach twarzy. 

– Ah tak... W sumie... Czemu nie? Zawsze ktoś się przyda. Pracowałeś kiedyś w kwiaciarni? – dopytał młodzieniec. 

– Nie, nigdy, proszę pana... – odparłem zawstydzony swoim brakiem jakiegokolwiek doświadczenia. 

– Mów mi Ted. I nie przejmuj się, wszystkiego cię nauczę. Jesteś silny? Potrafisz tworzyć kompozycje kwiatowe? 

– Nie jestem może najsilniejszy, ale radzę sobie. Jeśli chodzi o kwiaty, kiedyś tworzyłem bukiety, ale były raczej amatorskie. 

– Rozumiem. Ale wszystkiego da się nauczyć. Ostatnie pytanie, zabiłeś kiedyś roślinę? – zapytał szatyn, dziwnie poważniejąc. Jego zielone oczy ponownie na mnie spojrzały. 

– Nie... – odparłem szczerze zdziwiony. 

– W takim razie jesteś przyjęty. Bądź tu jutro o ósmej, uzgodnimy warunki umowy. – powiedział Ted, uśmiechając się ciepło. 

– D-Dobrze. Dziękuję. – odpowiedziałem na jednym oddechu. Szybko pożegnałem swojego przyszłego pracodawcę i wróciłem do Melody, by następnie zdać jej relację. 

– Dziwne, że cię przyjął bez żadnych kwalifikacji. – mruknęła syrena, gdy wracaliśmy do jej domu. 

– Może naprawdę potrzebuje kogoś do pomocy? 

– Albo przypadłeś mu do gustu. – odparła dziewczyna. 

– Że co? – spojrzałem na nią zdziwiony. 

– No wiesz, jesteś przystojny i uroczy na swój...dość niezdarny sposób. Każdy zainteresowany mężczyznami facet by zawiesił na tobie oko. 

– Co ty sugerujesz? 

– Stwierdzam fakt. Nikt nigdy nie widział Ted'a z żadną dziewczyną. Mimo że kilka u niego pracowało, żadnej nie okazywał najmniejszego zainteresowania. Natomiast na ciebie patrzył jakby postawiono przed nim piękny deser. – powiedziała syrena, a ja poczułem się jakoś dziwnie. 

– Gadasz głupoty. – westchnąłem. 

– Być może, ale lepiej miej się na baczności. Nie znam go za dobrze. – kontynuowała Melody. 

– Nic mi nie będzie. To tylko praca w kwiaciarni. Nic więcej. – uciąłem. 

 

Wraz z Melody postanowiliśmy udać się na plażę w poszukiwaniu dodatków do ubrań i biżuterii, które syrena projektowała. Zabraliśmy z jej domu kilka lnianych worków i już po chwili byliśmy na miejscu. Chłodna bryza uderzała w moje policzki i rozwiewała jasne włosy dziewczyny. Patrząc na fale rozbryzgujące się na czarnych skałach, pomyślałem, że miło by było wybrać się kiedyś na plażę razem z Tom'em. W tej samej chwili poczułem dziwne ciepło i delikatne pieczenie na policzkach. Chyba jeszcze do końca nie wyzdrowiałem. 

- Masz coś?! - zawołała do mnie oddalona o kilkanaście metrów Melody. 

- Jeszcze nic! - przyznałem zgodnie z prawdą. Poprawiłem kapelusz na mojej głowie i skupiłem się na szukaniu czegoś wartego uwagi. 

Dopiero po jakimś czasie zacząłem znajdować ciekawsze muszle, małe bursztyny i kwarce o mlecznej barwie. Melody natomiast, pod postacią syreny, znalazła w morzu kilka różnokolorowych pereł. Te zbiory można było zaliczyć do udanych. 

– Melody? – zapytałem w końcu, gdy blondynka wyszła z wody. 

– Tak? 

– Co zrobiłaś z Lucan'em? – dobrze wiedziałem, że nie powinienem pytać o coś takiego, ale ta myśl nie dawała mi spokoju. 

– Zabrałam go do siebie. – odparła smutno syrena – Jest w tym pokoju, który rzadko używam. Nie byłam w stanie...go zakopać... – w niebieskich oczach dziewczyny zebrały się łzy, a jej usta delikatnie zadrżały. 

– Lucan...był wampirem? – dopytałem po chwili namysłu. 

– Tak. Dlaczego pytasz? 

– Nie próbowałaś go ożywić? Napoić go krwią? – zapytałem niepewnie, przypominając sobie treść wszystkich książek o różnych rasach, które kiedyś czytałem. Melody spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. 

– Może spróbujemy? Nie zaszkodzi, a jeśli może pomóc, to chyba tym lepiej? – zapytałem. Syrena natychmiast poderwała się z miejsca, gotowa do drogi powrotnej. Powoli podniosłem się z klęczek, po czym otrzepałem spodnie z piasku i kurzu, by następnie ruszyć za Melody, która nie potrafiąc ustać w miejscu, ruszyła przodem. A co jeśli to, co pisali w książkach to nic innego niż tylko fikcja? Co jeśli zrobiłem Melody tylko nadzieję, która zostanie jej po raz kolejny w brutalny sposób odebrana? Mimo wszystko, chciałem wierzyć, że przynajmniej ta część opisu wampirów okaże się prawdziwa. 

 

Do domu syreny trafiliśmy jeszcze szybciej niż na plażę. Dziewczyna natychmiast skierowała się do wspomnianego wcześniej pokoju i gwałtownie otworzyła drzwi. Chłód z jego wnętrza uderzył mnie nagle, wywołując dreszcze na całym moim ciele. Melody natomiast ruszyła niezrażona w głąb tej chłodni. Usiadła na brzegu łóżka, na którym ułożyła Lucan'a i pochyliła się nad nim, by następnie, po chwili wpatrywania się w jego twarz z tęsknotą w oczach, musnąć ustami jego wargi. Westchnęła cicho i wyjęła z kieszeni składany nóż, który zabierała na swoje wyprawy poza teren wioski. 

– Czyli w ten sposób odzyskam Lucan'a? – zapytała cicho. 

– Melody, poczekaj! Musimy się najpierw przygotować! Co jeśli nas zaatakuje?! Nie będzie sobą! – krzyknąłem, ale było już za późno. Syrena w tym samym momencie rozcięła wewnętrzną stronę swojej dłoni, a jej krew zaczęła skapywać do ust wampira. Nastała grobowa cisza, która zdawała się przedłużać w nieskończoność. Już myślałem, że to wszystko na nic, gdy oczy Samotnika nagle się otworzyły. Wampir chwycił dłoń Melody i łapczywie zlizał z niej każdą kroplę krwi. 

– Lucan! – zawołała płaczliwym głosem syrena i rzuciła mu się na szyję. Lucan objął ją i wziął głęboki oddech, wciągając nosem jej zapach. Kiedy zdawało się, że już się uspokoił, przeniósł na mnie spojrzenie swoich szkarłatnych oczu. Były przepełnione niewyobrażalnym głodem. Natychmiast poczułem się jak wtedy w lesie, gdy spotkałem go po raz pierwszy. Wampir delikatnie, acz stanowczo odsunął od siebie Melody i nagle rzucił się w moją stronę. Zacisnąłem powieki, oczekując na ostry ból, gdy jego kły rozerwą moje gardło. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Uchyliłem niepewnie powieki i spojrzałem na szamoczącego się Lucan'a. Został ubezwłasnowolniony. Mój wzrok powędrował dalej, na tego, który przytrzymywał go przy ścianie. 

– Tom? – wydukałem zaskoczony. 

– Nic ci nie zrobił? – zapytał kowal, zerkając na mnie kątem oka. 

– Nie, wszystko w porządku. – odpowiedziałem słabo, wciąż będąc w szoku. 

– To dobrze. Przynieś jakiś sznur. – powiedział brunet, cały czas siłując się z chcącym się uwolnić wampirem. Szybko pobiegłem więc do pracowni i zaraz wróciłem z tym, co potrzebne. Melody zalewała się łzami na łóżku, gdy ja i Tom razem związaliśmy ręce i nogi Lucan'a. 

– Oszalałaś? – zwrócił się do niej kowal, gdy tylko skończyliśmy. 

– Przepraszam... – załkała syrena. Było mi jej szkoda, ale faktycznie to, co zrobiła było nierozsądne. Gdyby Lucan jej nie rozpoznał, już byłaby martwa. To, że widział we mnie posiłek nie było dla mnie żadną nowością, ale co gdyby na nią również tak spojrzał? 

– Nie ma sensu tego roztrząsać. Lucan żyje. Wystarczy go nakarmić i powinien wrócić do normy. – westchnąłem, idąc do kuchni. Wróciłem z niej z zakrwawionym kawałkiem mięsa, który podałem Melody. Syrena jako jedyna osoba, której Lucan nie postrzegał jako obiadu, zaczęła go powoli karmić. Wampir z czasem wyglądał na spokojniejszego. 

Usiadłem obok Tom'a pod ścianą i położyłem głowę na jego ramieniu. 

– Dzięki. – powiedziałem, unosząc na niego wzrok. Kowal objął mnie ramieniem. 

– Nie powinienem był cię tu zostawiać. 

– Nie mów tak. Melody to moja przyjaciółka i potrzebowała wsparcia. – odparłem spokojnie. 

– To, co zrobiła było niedojrzałe i niebezpieczne. Mogłeś zginąć. 

– To nie jej wina. Kocha go i nie mogła się powstrzymać. Gdybyś to ty był wampirem w śpiączce, też bym się nie zastanawiał, tylko robił wszystko by cię obudzić. – powiedziałem, przytulając się do kowala. Tom już nic nie mówił. Zamiast tego, zaczął powoli gładzić moje włosy. 

– Cieszę się, że jesteś. – powiedziałem cicho, przymykając oczy. Zapach i dotyk Tom’a działały na mnie uspokajająco i już po chwili udało mi się opanować drżenie rąk. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Phanthom

Fafnir

Phanthom