Phanthom
Poczułem, jak moje policzki robią się czerwone. Ja to zrobiłem. Na spokojnie cię umyłem i żyjesz, nie musisz się mnie teraz obawiać. W tej chwili wiedziałem już, że to nie jest zwyczajna relacja dwóch kolegów i nie byłem pewny, dlaczego. To przypadek losu, że akurat na siebie wpadliśmy, kiedy nadchodziły te bolesne zmiany, przy których druga osoba była bardzo pomocna? Przy których oboje byliśmy nadzy, bo niestety smocza forma nie obejmowała ubrań? Przez które mogliśmy chorować kilka dni, a drugi okazywał się tak opiekuńczy, że zajmował się chorym? Dużą rolę też odgrywała nieświadomość Fafnira. Nic nie rozumiał, nie miał okazji się tego nauczyć i kiedy on nie miał problemu w umyciu mnie, do mojej głowy przychodziły wszystkie zbereźne myśli. Sam też nie byłem bez winy, pozwalałam, a nawet sam chciałem, aby był przy mnie, abym mógł go przytulać, spędzać z nim czas… Zwariowałem. Na pewno oszalałem, powinienem jakieś leki wziąć.
Schowałem tylko twarz w dłoniach i po cichu odetchnąłem, postanawiając nie dać po sobie nic poznać. Nic nie wie, nie musi niczego wiedzieć, może kiedyś się dowie. Na razie… niech nie wie, że to, co zrobił i robi jest…
Milczałem. Jego dotyk okazał się bardzo kojący. Delikatne dłonie myły moje obolałe plecy, a ja zaczynałem sobie wspominać tamte dni, jeszcze przed pierwszymi przemianami, podczas których sądziłem, że zamiana w smoka jest wspaniała. Pewnie kiedy zacznę nad tym panować, a przemiany będą chodź odrobinę mniej bolesne, może rzeczywiście będzie pięknie. W tym przypadku niestety były okropne i gdyby nie pomoc Fafnira, już dawno bym gdzieś leżał martwy.
W pewnym momencie odchyliłem się do tyłu i położyłem głowę na jego barku. Pozwoliłem sobie zamknąć oczy i na moment oddać się chwili. Spokojny masaż sprawiał, że miałem ochotę się położyć i zasnąć. Odwróciłem głowę w kierunku jego twarzy i wsadziłem nos w jego włosy.
- To łaskocze – chłopak się zaśmiał, kiedy dmuchnąłem mu ciepłym powietrzem w szyję. Lekko się uśmiechnąłem i powtórzyłem czynność, póki Fafnir nie zwalił z siebie mojej głowy. Wtedy wyciągnąłem rękę z wody i przyłożyłem ją do jego szyi, zaczynając go łaskotać. Kiedy spróbował się odsunąć, wstałem i odwróciłem się do niego, przechodząc z szyi pod pachy i na boki brzucha. Po chwili białowłosy leżał na ziemi, nie mogąc się przestać śmiać i będąc już trochę mokrym od wody, która skapywała z mojego ciała na niego. - Phanthom! Starczy! - krzyknął z szerokim uśmiechem i dopiero wtedy się uspokoiłem. Wróciłem do wanny i usiadłem do niego plecami, nie oczekując zemsty: myliłem się. Fafnir postanowił mi nie zostać dłużnym i zaraz chciał spróbować tego samego co ja: akurat w tej kwestii byłem górą, ponieważ nie miałem łaskotek (nie licząc tych pod żebrami, ale tego nie wiedział), więc kiedy czułem, jak stara się mnie połaskotać, siedziałem grzecznie na swoim miejscu.
- Niestety, to na mnie nie działa – przyznałem z udawanym smutkiem, na co ten zmarszczył brwi. Wyciągnąłem ręce do góry, rozciągając się i w tym samym momencie chłopak wbił mi lekko palce pod żebra. Natychmiast się zgiąłem, a on zaczął mnie łaskotać w tym samym miejscu. Zaczynając się śmiać, w odwecie wciągnąłem go do wanny.
- Phanthom! - pisnął krótko, a ja się tylko zaśmiałem i w tym samym momencie się skrzywiłem, czując ból, o którym na moment zapomniałem. Fafnir widząc moją skrzywioną minę, zaraz nabrał więcej powagi i skarcił mnie wzrokiem. - Pogorszy ci się jeszcze.
- Póki mam ciebie, niech mi się pogarsza.
- Nie mów tak. Musisz wyzdrowieć – powiedział, na co się lekko uśmiechnąłem.
- Jak sobie życzysz – uśmiechnąłem się szeroko.
- Dalej sobie poradzisz – chłopak wstał i wyszedł z wanny.
Siedziałem w wodzie pół godziny, a kiedy z niej wyszedłem, poczułem się o wiele lepiej. Poszedłem do pokoju, gdzie Fafnir patrzył za okno. Zamyślił się, więc kiedy do niego podszedłem, nie zauważył mnie. Śnieg powoli się topił i nadchodziła wiosna. Nie zauważyłem nawet, kiedy ten czas minął. Ile u mnie już był? Miesiąc, dwa? Nie liczyłem tego, jednak dziwnie się poczułem, kiedy zobaczyłem pierwsze oznaki wiosny. Bo… tak naprawdę, co go teraz u mnie zatrzymywało?
- Przejdę się do Melody – oznajmił albinos. Zerknąłem na niego.
- Pójdę z tobą – stwierdziłem.
- Musisz odpoczywać – powiedział ostro, na co tylko wzruszyłem ramionami.
- Przechadzka dobrze mi zrobi. Po za tym ty pójdziesz do Melody, a ja kupię parę rzeczy – stwierdziłem, zaczynając ubierać się cieplej. Fafnir tylko westchnął i już nie protestował, po kilku minutach byliśmy gotowi do wyjścia, dałem Fafnirowi jego słomiany kapelusz, aby chronił go przed słońcem.
- Robi się coraz cieplej, powinienem znaleźć sobie miejsce do budowy domu – odezwał się białowłosy. Słysząc jego słowa, na moment mnie zamroziło.
- Tak szybko? Może jeszcze poczekaj – wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się do Osady.
- Na co? Jeśli teraz zacznę, zdążę do jesieni – spojrzałem na drzewa wokół nas i przez moment milczałem. Nie powinienem go zatrzymywać, z drugiej jednak strony podobało mi się mieszkanie z nim. To była miła odmiana po trzech latach samotności. Problem leżał w tym, że to był tylko znajomy, nie miał powodów by u mnie zostawać.
- No dobrze, ale pomogę ci.
- Nie musisz, poradzę sobie.
- We dwóch szybciej pójdzie, tym bardziej, że nie możesz pracować w słońcu – zauważyłem. Przez moment milczał. - No i ten, miałeś mnie nauczyć latać – dodałem jeszcze z lekkim uśmiechem.
- Nie masz dość? - wzruszyłem ramionami.
- Może i mam, ale nauczyć się trzeba.
Po dotarciu do Osady, rozdzieliliśmy się. Ja poszedłem na targ, a chłopak do swojej koleżanki. Powoli i dość mozolnie wybierałem towary. Brakowało mi kilka rzeczy, kupowałem jednak niektóre na zapas. Do tego jeszcze trochę jedzenia. Kiedy minęły dwie godziny, miałem już wszystko, czego potrzebowałem. Postanowiłem się przejść do syreny, wcale nie dlatego, że chciałem sprawdzić co robi Fafnir.
Stanąłem przed drzwiami i zapukałem. Nikt mi jednak nie otworzył, ponowiłem próbę. Dopiero za trzecim razem drzwi się otworzyły, a w progu stanął albinos.
- Cześć Fafnir, ja będę już wracał – nie wiedziałem w sumie, co mam powiedzieć. Nie miałem powodu, aby tutaj przychodzić, a jednak to zrobiłem.
- Ja zostanę – w tym momencie usłyszałem cichy płacz. Zajrzałem do środka.
- Fafnir, kto to? - zza ściany dobiegł załamany głos dziewczyny.
- Coś się stało? - zapytałem chłopaka, który przez dłuższą chwilę milczał. Cisza się dłużyła, miałem wrażenie, że się nie dowiem.
- Lucan nie żyje – powiedział szeptem.
Komentarze
Prześlij komentarz