Phanthom
Oddałem się pracy. W pełni skupiony kułem żelazo i zamieniałem je w broń. Piec huczał, woda syczała, wszędzie unosiła się para i było niewyobrażalnie gorąco. W całym warsztacie było duszno i było to coś, co lubiłem; zapach pracy. Im goręcej i duszniej, to praca bardziej wrzała. Czułem się potrzebny, miałem tą satysfakcję, że byłem najlepszym kowalem w osadzie (w sumie, to też jedynym). Dzięki pracy też nie myślałem o niczym dołującym, jak ból Melody, albo wyprowadzka Fafnira. Wszystko się zmieniło, gdy przyszedł wieczór, a chłopak jeszcze nie wrócił. W pewnym sensie nie powinienem się o niego martwić, był dorosły, odpowiadał sam za siebie, nie potrzebna mu była niańka, z drugiej wiedziałem jednak, jak bardzo był nieobeznany w życiu i najprościej w świecie bałem się, że coś mu się stanie. Oczywiście głównym powodem, dla którego wróciłem do Osady był fakt, że chciałem doręczyć zrobiony niedawno miecz, po który właściciel mógł, ale dzięki mnie nie musiał, przyjechać za cztery dni. Może do